Marcin Wolski, Drugie życie

Marcin Wolski ostatnimi czasy wydaje tak często, że można się zaniepokoić trochę o to, czy to, co dostajemy do ręki, ma jakąś wartość. W przypadku powieści Drugie życie to pytanie jest w pełni uzasadnione. Pośpiech jest złym doradcą dla wszystkich, dla pisarzy jednak jest doradcą najgorszym.

Marcin Wolski, Drugie życie
Marcin Wolski, Drugie życie

Jak zwykle u Wolskiego fantastyka miesza się z sensacją i przygodą. Bohater Drugiego życia staje przed szansą, o jakiej marzą wszyscy ludzie. Na progu śmierci odziedzicza ogromny spadek, po czym dowiaduje się, że dzięki pieniądzom może skorzystać z kuracji, która odmłodzi go o kilkadziesiąt lat. Któż nie chciałby takiej okazji? Pytanie jest oczywiście retoryczne, las rąk widzi oczyma wyobraźni każdy, kto chciałby zadać je publicznie. Wszystko zatem w porządku, mamy nośny temat, czytelnik jest chwycony za gardło, powieść nabiera tempa.

Powodzenie innych jest solą w oku dla drugich. Cudownie ocalonego od śmierci bohatera wielu będzie ścigało, by przejąć jego ogromny majątek. Przy okazji pozwiedzamy świat, co również jest przyjemne i odprężające. Właściwie wydaje się, że powieść Drugie życie ma w sobie wszystko, o czym chcielibyśmy sobie poczytać dla relaksu.

Tutaj prawdopodobnie tkwi największy problem z tą książką Marcina Wolskiego. Teoretycznie posiada wszystkie elementy dobrej literatury rozrywkowej, więc powinna być dobra. Efekt końcowy wymieszania wszystkich elementów daleki jest jednakże nie tyle od doskonałości, ale zaledwie jest poprawny. Perypetie bohatera są po jakimś czasie przewidywalne, podobnie jak cudowne ocalenia z serii zamachów. Mafiozi są nieudolni, a nawrócenie się jednego z nich na ścieżkę dobra równie prawdopodobne jak wygranie głównej nagrody w totka. Do tego wątek miłosny, rozgrywany przez pisarza w dwóch wariantach – nieskonsumowanej miłości bohatera do ekskluzywnej kurtyzany i jednoczesnym niedostrzeganiu prawdziwej miłości w postaci wiernej towarzyszki pielęgniarki. Opis sceny miłosnej, w której wreszcie oboje wyznali sobie miłość jest na dodatek pisany językiem tak banalnym i pełnym komunałów, że czyta się to jak opowiadanie zakochanego „na zabój” gimnazjalisty. Mam wrażenie, że Wolski popadł podczas pisania tej książki w rutynę, że zwyczajnie „odpuścił” sobie jakąkolwiek kreatywność w tym, co robi. Ot, układał dobrze sobie znane elementy układanki, które dotychczas działały na czytelników. W tym wypadku nie wyszło, nawet humor zaledwie pobrzmiewa echami dawnej świetności.

Drugie życie zupełnie nie przypadło mi do gustu. Zamiast rozrywki dostałem raczej porcję nieustannej irytacji. Być może są i zwolennicy zgrzytania zębami podczas lektury, ja się jednak wolę dobrze bawić. Przy tej powieści Marcina Wolskiego to jednak zupełnie niemożliwe.

Dodaj komentarz