Jak sięgamy po książkę z półki z kryminałami, a jej akcja dzieje się w Sztokholmie, jesteśmy przygotowani na 500 stron opisów psychologicznych rozterek postaci, odrobiny krytyki społecznej i sporej ilości mniej lub bardziej krwawych zwłok. Szybki cash już po kilkunastu stronach przekonuje, że mamy do czynienia z czymś zupełnie odmiennym od tego, do czego zdołali nas przyzwyczaić Mankell i Lackberg. Co wcale nie oznacza, że to zła książka.
Dla mnie osobiście powieść Lapidusa to przede wszystkim oddany tryumf globalnej wioski. Jej akcja mogłaby rozgrywać się w każdym większym mieście naszego globu. Wojny gangów, handel kokainą, imigranckie getta biedy to tematy, które pojawiają się zarówno w amerykańskich filmach gangsterskich jak i opowieściach o rosyjskiej czy japońskiej mafii. Szybkie pieniądze, brak możliwości kariery dla dzieci z rodzin imigranckich, wreszcie presja środowiska – wszystko to znamy nawet i z niektórych polskich powieści kryminalnych.
Lapidus pisze tak, jak spodziewają się tego jego odbiorcy, zachęceni słowem thriller na okładce. Zdania są krótkie, dosadne, wiele z nich zapożyczeń z angielszczyzny. W ogóle często miałem wrażenie, że czytam jakąś amerykańską powieść. Albo nawet oglądam amerykański film sensacyjny, bo wszystko jest dokładnie takie, jak w historiach opisanych w filmach typu „Gangster”. Nie twierdzę w tej chwili, że książka zła. Wręcz przeciwnie nawet – zamiast sennej prowincji czy spokojnych przedmieść, do jakich zostaliśmy przyzwyczajeni – dostajemy opis brutalnej rzeczywistości, w której toczy się nieustanna walka na śmierć i życie.
Intryga frapująca, język dobry, ciekawie ujęty temat, szybkie tempo. Dla wszystkich, którzy lubią te elementy literatury akcji, pozycja konieczna. Pozostałym też rekomenduję, bo warto zobaczyć inną twarz szwedzkiego kryminału.