Marcin Wroński, Haiti

Jakoś tak Wroński mi ostatnio umyka, książek produkują wszyscy tyle, że doba zbyt krótka na to, by choćby listy książek wydawanych prześledzić. Stąd też i za Haiti nieco późno się wziąłem, ale w końcu się udało. Jak zwykle było miło, jak zwykle też zbyt szybko się skończyło. Recenzja książki Marcina Wrońskiego to w sumie rzecz mało przyjemna, bo pisanie na kolanach nie jest rzeczą zbyt prostą, o wygodzie nie wspominając. Zatem krótko i celnie, niczym walka pewnego polskiego boksera za wielką wodą.

Marcin Wroński, Haiti
Marcin Wroński, Haiti

Haiti to nadal Wroński, jakiego pokochaliśmy przy okazji drugiej książki cyklu. Szósta odsłona nie przynosi w tym względzie żadnych rewolucji. Produkt sprawdzony wielokrotnie, więc nie ma też i potrzeby zbytniego przy nim majstrowania. Odbywa się to z korzyścią dla czytelnika, bo jednak najbardziej lubimy rzeczy, które już znamy. Jest komisarz, jest sprawa, jest historyczna retrospekcja, jest przede wszystkim klimat. Śledztwo co prawda jakoś nie porywa, rwie się i zapada co chwilę w drzemki, by w końcu jakoś tam zwieńczyć całość, nawet przekonująco.

Szczerze mówiąc, mi jakoś Haiti nie podeszło za bardzo. Trochę mi brakowało tu i ówdzie pewnej magii, która była obecna we wcześniejszych książkach. Postaci znów dobre, nie można powiedzieć, skupienie uwagi na traumie współpracownika komisarza całkiem dobre, ileż można męczyć tylko jedną osobę w tym układzie? Męczące nieco dla mnie są te powojenne losy, pełne czarno-białego świata głupiej władzy i sprytnych Polaków z nią walczących. Jakby trochę brak tu półcieni, może szlachetnego komunisty na przykład, być może byli i tacy, zanim ich system nie przetrawił. Konie to też nie jest moja miłość, zawsze pozostawałem żołnierzem piechoty. Stąd też i delikatnie uwierające w tył głowy uczucie pewnego niedosytu jakoś nie mogło mnie opuścić, być może jednak to tylko moje własne, zbyt wydumane oczekiwania. Zresztą, bez obaw, Wroński nawet w gorszej formie, to wciąż jeszcze poziom, do którego większość polskich autorów może jeszcze długo aspirować.

Haiti to książka po prostu dobra. Tyle można o niej powiedzieć i tyle pewnie wystarczy, bo kto ma słabość do książek Wrońskiego czy też do retro kryminałów w ogóle, na pewno tę odsłonę przygód lubelskiego komisarza zna lub ma zamiar poznać. A nieprzekonani? Są gdzieś tacy?

2 myśli w temacie “Marcin Wroński, Haiti

  1. „Wroński nawet w gorszej formie, to wciąż jeszcze poziom, do którego większość polskich autorów może jeszcze długo inspirować.” – ja najmocniej przepraszam za moją uwagę, ale czy nie chodziło Panu o „aspirować”?

Dodaj komentarz